wakacje_miniatW czasie formacji postnowicjackiej w Lądzie każdego roku jest pewien czas całkowicie inny i wyjątkowy. Wakacje, bo o nich mowa, są dla nas okazją do stawiania pierwszych kroków w praktyce systemu prewencyjnego, w byciu z dziećmi i młodzieżą przez dłuższy okres i w organizowaniu im czasu. I tak rozjeżdżamy się z Lądu, by pomagać w przeprowadzeniu różnych form aktywności dla nich. Jedziemy na obozy dla ministrantów, półkolonie dla dzieci w różnych miastach, obozy harcerskie, pielgrzymki piesze na Jasną Górę, festiwale młodzieży, wyjazdy z młodzieżą za granicę, obozy sportowe, półkolonie organizowane we Włoszech przez tamtejsze oratoria… wyliczać można by długo.

Nie chodzi o zwykłą pomoc organizacyjną i sprawy techniczne. Celem jest typowa salezjańska asystencja wśród młodych ludzi, która w wykonaniu młodszych współbraci jest specyficzna ze względu na to, że wiekowo jesteśmy im bliżsi. Niektórym młodym łatwiej jest rozmawiać i zwierzyć się komuś, kto jest prawie rówieśnikiem, a przy tym jednak zakonnikiem. Na jednej z pielgrzymek przechodziłem przez wiele miasteczek. Widziałem nieraz zdziwienie na twarzach tamtejszych mieszkańców na widok wesołej grupki młodzieży, która już po zmroku późnym wieczorem siedzi na ławce i radośnie rozmawia trzymając w rękach lody (a nie piwo), wśród której kilku (zaledwie trochę starszych) miało na sobie sutanny. Dzieci i młodzież, z którą spędzaliśmy czas pochodzą często z rodzin, w których sami nie czują się dobrze, w których nie doświadczają miłości. Wiem, że od razu nie zmienimy ich środowiska, ale na pewno jesteśmy w stanie dać im możliwość przeżycia kilkunastu dni w zupełnie innej, dużo lepszej atmosferze. Najcenniejsze, co możemy dać drugiej osobie to własny czas – w wakacje mieliśmy go dużo, by dać go tym, którzy są dla nas bardzo cenni – młodzieży. Dlatego też nie zastanawialiśmy się w ogóle, ile im go poświęcić – było dla nas oczywiste, że jak najwięcej. Dzięki temu młodzi otwierają się, zaczynają ufać i przyjmować to, co się im mówi. Byłem świadkiem niejednej spowiedzi po wielu latach przerwy, uśmiechu na twarzy, która już dawno go nie doświadczyła, dzielenia się pomimo tego, że ma się mało… Właśnie tę radość wśród najmłodszych, to jak się zmieniają, jak bardzo chcą zostać w tej salezjańskiej atmosferze traktuję jako największy prezent dla nas. Od kogo? Naturalnie od Pana Boga, bo to On dał nam powołanie (jako kolejny genialny prezent), którego konsekwencją były te wakacje. Myślę, że w wakacje otrzymaliśmy dużo więcej niż daliśmy sami i wiem, że wspomnienia pozostaną na długo i pomogą przeżyć jeszcze niejedną chwilę zwątpienia.

kl. Michał Cebulski SDB