Kapituła 26. Towarzystwa Salezjańskiego stwierdza że „ksiądz Bosko pragnął, aby Zgromadzenie charakteryzowało się komplementarną obecnością salezjanów laików i salezjanów kapłanów”. O tym jak to jest być salezjaninem-laikiem, kl. Michał Kupiński rozmawia z koadiutorem Sebastianem Marciszem.
kl. Michał Kupiński: Sebastianie, w Seminarium Salezjanów w Lądzie nad Wartą jesteś jedynym koadiutorem. Czy mógłbyś powiedzieć kto to jest koadiutor, i czym różni się od zwykłego kleryka?
ko. Sebastian Marcisz: Od kleryka różni się na pewno tym, że nim nie jest. Kto to jest koadiutor? To zakonnik, który nigdy nie będzie miał święceń kapłańskich, nigdy ich nie przyjmie. Zawsze będzie bratem zakonnym.
M.K: W takim razie czy twoja formacja różni się od formacji kleryckiej?
S. M: Na tym etapie, na którym jestem teraz (studentat filozoficzny), nasza formacja nie różni się niczym. Natomiast po asystencji na pewno będzie się różniła. Klerycy będą studiowali teologię. Ja zapewne będę studiował coś innego. Co to będzie? W tym momencie nie potrafię powiedzieć.
M.K: Jak kształtowało się twoje powołanie? Czy była jakaś postać koadiutora, która wpłynęła na twój wybór?
S. M: Moje powołanie kształtowało się przy kapłanach… Nie od razu wiedziałem, że w zgromadzeniu salezjańskim są koadiutorzy. Oczywiście tych koadiutorów potem poznałem. Natomiast muszę przyznać, że nie zwróciłem szczególnie na to uwagi. Może taż dlatego, że nie od razu nad tym powołaniem się zastanawiałem. Po prostu nie interesowało mnie to tak naprawdę. Współpracowałem z kapłanami, od nich przyjmowałem pewne rzeczy, pewne wartości, nie skupiając się na tym, czy w przyszłości, ewentualnie gdybym chciał wstąpić do seminarium, czy do zakonu, to będę kapłanem czy koadiutorem. Mogę powiedzieć że nie, raczej postać koadiutora na mnie nie wpłynęła.
MK: No właśnie przyszedłeś do zgromadzenia. Nie miałeś jeszcze określonej ścieżki, dlaczego akurat koadiutor?
S.M: Gdy przyszedłem do zgromadzenia nie byłem zdecydowany czy chcę być księdzem czy koadiutorem i też od samego początku swoim przełożonym mówiłem: że nowicjat to jest czas w którym sam muszę rozeznać, która droga będzie dla mnie lepsza. Dość długo trwało rozeznawanie, bo tak naprawdę pod koniec nowicjatu podjąłem decyzję. Cały czas się zastanawiałem, analizowałem też swoją osobę, do czego mam predyspozycje, w czym będę się lepiej czuł, no i oczywiście wymagało to też dużo modlitwy, żeby dobrze rozeznać czego chce ode mnie Chrystus. To było najważniejsze.
M.K: Kapituła 26 wspomina o tym że powołanie salezjanina- laika jest nieznane. Jakie twoim zdaniem są tego przyczyny?
S. M: Jest ich dzisiaj niewielu. Na 290 współbraci, którzy są w Inspektorii Warszawskiej z której jestem, tylko 15 to koadiutorzy. I widząc salezjanów widzi się przeważnie kapłanów. Wiec koadiutorzy są mniej znani, mniej widziani. Druga sprawa to postawa salezjanów, którzy rzadko wspominają o tym, że jest coś takiego jak powołanie koadiutorskie i że „tacy” współbracia w tym zgromadzeniu są. Natomiast wchodząc głębiej w struktury zgromadzenia, człowiek rzeczywiście napotyka na pewne informacje i poznaje konkretnych ludzi. I wtedy dopiero zaczyna drążyć co to takiego jest. Myślę że to są przyczyny niepopularności tego powołania.
M.K: Powiedziałeś że ludzie nie wiedzą że istnieje takie powołanie, że mało jest przykładów. Co może być przyczyną tego, że ta liczebność jest tak niska?
S.M: Dlaczego jest tak mało koadiutorów? W Polsce jest to uwarunkowane historycznie. Dla przykładu gdy salezjanie przed wojną prowadzili szkoły, dla koadiutorów było więcej „przestrzeni”. Byli to ludzie najczęściej bardzo dobrze przygotowani do nauki zawodu. I spełniali się w szkołach jako nauczyciele czy dyrektorzy tych szkół. Problem zaczął się w czasach PRL kiedy szkoły nam zabierano, koadiutorzy tracili miejsca pracy. Byli spychani do pracy w ogrodzie czy jako kościelni. I wtedy to powołanie straciło na atrakcyjności.
M.K: Jest chyba takie uprzedzenie w niektórych że salezjanin- laik jest mniej ważny od kapłana…
S. M: Myślę że to drzemie w polskiej mentalności. Przez długi czas istniał wielki szacunek do kapłanów czyli ludzi w sutannach. Dla zakonników też, ale tyczyło się to tych którzy nosili habit. Bo to się jednoznacznie kojarzyło z zakonem, z osobą duchowną. Natomiast salezjanie- koadiutorzy nie noszą habitu i jeśli oni sami nie powiedzą albo jeśli ktoś ich nie zna to nie wyglądają na zakonników. Inna rzecz to brak (zamyślenie) , no nie chciałbym żeby to źle zabrzmiało, pociągających przykładów. Widzimy tych koadiutorów, którzy są kościelnymi czy pracują w ogrodzie – no i to średnio pociąga. Gdy ludzie patrzą z boku to kojarzą tę pracę ze służącym. I myślą że jest to mniej warte. Problem jest złożony i należałoby spojrzeć ze wszystkich stron dlaczego to tak jest. Ale nie jest to proste dla ludzi którzy mało znają zgromadzenie.
M.K: Czy w związku z tym łatwo jest być salezjaninem- laikiem dzisiaj?
S. M: To jest trudne dla mnie pytanie bo ja jestem nim bardzo krótko, tak naprawdę to za paręnaście lat będę potrafił odpowiedzieć. W tym momencie jest mi ciężko znaleźć odpowiedź bo jestem w seminarium, w Lądzie. Jest to środowisko w miarę zamknięte. Więc trudno sprawdzić się we wszystkich okazjach które mogą się w życiu przydarzyć. Na to będzie czas w przyszłości. Ale z perspektywy tych kilku miesięcy (od złożenia pierwszych ślubów) nie jest mi trudno.(śmiech) Jest mi dobrze, jak będzie dalej – zobaczymy.
M.K: W jaki sposób chciałbyś realizować swoje powołanie?
S. M: Pytanie za sto punktów! Chciałbym być bardzo blisko młodzieży. Bo sam też zauważam, że koadiutorzy teraz w Polsce wcale blisko młodzieży nie są. Nie wiem czym to jest spowodowane i nie chciałbym tu wniosków wysuwać. Ale chciałbym być na pewno salezjaninem- koadiutorem, który jest cały czas z młodzieżą. Byłbym bardzo szczęśliwy gdybym mógł pracować w oratorium czy w szkole. Mam nadzieję że będzie to w przyszłości możliwe. Nie wykluczam też głoszenia rekolekcji czy konferencji. Będzie to wymagało specjalnego przygotowania ale – jestem gotów.
M.K: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Więcej o koadiutorach salezjańskich na www.spm.salezjanie.pl