O pracy z młodzieżą w USA, o tym kto powinien się zająć ekologią i jak wygląda wprowadzenie studiów pedagogicznych w Lądzie, z ks. dr. Ryszardem Sadowskim, rektorem Wyższego Seminarium Duchownego Towarzystwa Salezjańskiego rozmawia kl. Michał Kupiński.
Alumn Michał Kupiński: Jest taka strona internetowa, na której studenci mogą oceniać swoich wykładowców. Studenci UKSW oceniają Księdza dosyć dobrze. Umiejętności, kompetencje a nawet urodę…
ks. dr Ryszard Sadowski: (śmiech) Są tam takie ciekawe kryteria?
MK: Jasność zajęć, łatwość zaliczania…
W sumie otrzymał Ksiądz notę 5,4 na 6.
RS.No to dużo…
MK: Jest Ksiądz bardzo aktywny, ma wiele zajęć, jest rektorem seminarium, wykłada na dwóch uczelniach, pełni funkcję sekretarza Towarzystwa Naukowego Franciszka Salezego, jest radcą inspektorialnym, zasiada Ksiądz także w senacie UKSW! Skąd tyle sił?
RS: Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Tyle po prostu mam w sobie energii i póki ją mam, to coś próbuję robić. Kiedy przyjmowałem stanowisko rektora w seminarium, mówiłem Księdzu Inspektorowi o swoich licznych zajęciach. Dzisiaj trochę boleję, bo wiele z nich jest zaniedbywanych ze względu na moje obowiązki w Lądzie. Powiedziałeś, że wykładam na 2 uczelniach, w tej chwili nawet na trzech: UKSW, Łosiówka (nasze seminarium w Krakowie) i Ląd.
MK: Jak Ksiądz sobie radzi z organizacją tego wszystkiego?
RS: Najczęściej radzę sobie w ten sposób, że odkłada mi się wiele rzeczy na biurku i rosną zaległości. W konsekwencji nie mam czasu na żadne inne rzeczy i mam wyrzuty sumienia, bo nawet nie ma czasu żeby się trochę ruszyć i zażyć jakiegoś sportu; żeby chociaż od czasu do czasu usiąść we wspólnocie i po prostu pobyć ze współbraćmi; aby obejrzeć wiadomości, czy film. Mam świadomość, że sobie z tym nie radzę, bo gdybym sobie radził, to sterta spraw do załatwienia by nie rosła, ale tak właśnie jest gdy pracuje się na kilku etatach, a doba ma przecież określoną ilość godzin. I tym się właśnie zajmuję, szamoczę się w tych obowiązkach, między jednymi a drugimi i staram się, by zaległości nie były porażające, ale by były tylko wielkie.
MK: Spędził Ksiądz 2 lata na studiach w USA, na Dominican University w River Forest. Jak wspomina Ksiądz ten czas, który z pewnością był nie tylko zdobywaniem wiedzy?
RS: Bardzo miło. To było bardzo interesujące doświadczenie kulturowe, naukowe i chrześcijańskie. Naukowe o tyle ciekawe, że było okazją, by podszlifować angielski. Żeby zebrać materiały do doktoratu, które w dużej mierze były dostępne właśnie w języku angielskim. Zapoznać się ze sposobem funkcjonowania amerykańskich uczelni. Jeśli zaś chodzi o doświadczenie kulturowe, to była okazja zetknięcia się z tyglem narodów. Chicago, gdzie mieszkałem, jest miejscem, gdzie żyją obok siebie ludzie z całego świata. Miałem okazję pracować w parafii św. Jana Bosko, pierwszej parafii na świecie pod wezwaniem świętego Założyciela. Dlatego, że był to pierwszy kościół konsekrowany zaraz po kanonizacji Księdza Bosko. Kościół został wybudowany przez włoskich emigrantów. Początkowo nie było tam Salezjanów. Zgromadzenie objęło parafię pw. Św. Jana Bosko w Chicago dopiero w roku 1997 albo 1998 – jeśli dobrze pamiętam.
MK: A co Ksiądz powie na temat tamtejszych salezjanów?
RS: Sama wspólnota salezjańska była niezmiernie interesująca. Należał do niej jeden współbrat, który pochodził z Haiti, było dwóch rodowitych Amerykanów, dwóch Hiszpanów, Meksykańczyk, nota bene Huan Bosco, który miał siostrę Wspomożycielkę Wiernych (śmiech). Tam też spotkałem po raz pierwszy ks. Generała Pascuala Chaveza, który był wówczas radcą regionalnym dla Ameryki Północnej i Środkowej. Miałem okazję spędzić z przyszłym Generałem sporo czasu na różnych rozmowach
i dyskusjach. Pobyt w USA był ciekawym doświadczeniem kulturowym. Kiedy się wyjeżdża z Polski, gdzie ciągle jeszcze mamy do czynienia ze społeczeństwem monokulturowym, to tam była okazja zetknąć się z ludźmi różnych ras, religii i kultur. Ludźmi, którzy wyglądają inaczej niż my, ubierają się inaczej niż my, myślą inaczej niż my, modlą się inaczej… itp.
MK: Wspomniał Ksiądz o doświadczeniu chrześcijaństwa…
RS: Było doświadczenie chrześcijaństwa trochę inaczej rozumianego. Bo kiedy patrzyło się na tych gremialnie przybywających do kościoła Meksykanów, to widać było chrześcijaństwo zupełnie inne, niż to reprezentowane skromniej, jeśli chodzi o liczbę, przez białych Amerykanów. Ale nawet sama pobożność była znacząco inna. Ciekawym doświadczeniem były dla mnie spotkania rady parafialnej, w której ścierały się różne opcje. Tam występują trudności, o których istnieniu, my w Polsce, nie mamy pojęcia. Przykładowo, wspólnoty parafialne są tam przynajmniej dwujęzyczne i kiedy chodzi o zorganizowanie np. Wigilii Paschalnej albo Pasterki, powstaje problem: kto i o której godzinie? W jakim języku? A może dwujęzyczna liturgia, która nikogo nie zadowala? Radykałowie po jednej i po drugiej stronie prowokują konflikty. Z jednej strony ci, którzy czują, że się im ich parafię odbiera, którzy tę parafię i kościół budowali. Z drugiej strony imigranci, którzy przychodzą i chcą się modlić i jest ich kilkakrotnie więcej niż gospodarzy tego miejsca. Wielonarodowość parafii prowokuje liczne konflikty – tak jak w Dziejach Apostolskich. Jestem przekonany, że z dobrymi intencjami, w trosce o chwałę Pana Boga, można się porządnie pokłócić, będąc jednocześnie uczciwym katolikiem. Wielokulturowość ma jednak także swoje dobre strony, można się od siebie nawzajem uczyć, podglądać inne, lepsze rozwiązania – ale to jest trudniejsze i nie rzuca się tak w oczy jak konflikty.
MK: Czy pracował tam Ksiądz z młodzieżą?
RS: Miałem okazję posługiwać we wspólnocie młodzieżowej, którą próbowaliśmy reanimować po kilkuletnim zastoju spowodowanym brakiem kapłana. Po dwóch latach pracy mogę powiedzieć, że była to grupa, która intensywnie żyła i ewangelizowała. Z powodzeniem przeprowadzaliśmy rekolekcje młodzieżowe, tak że nawet arcybiskup Chicago kard. George wziął w nich udział i był zdziwiony. Mojemu ówczesnemu przełożonemu miał wówczas powiedzieć, że jeśli będzie na tych rekolekcjach 100 młodych ludzi to on przyjedzie i się z nimi spotka. Nam się udało zebrać w miejscu, gdzie się polska młodzież nigdy dotąd nie zbierała ponad 500 osób. Kardynał dotrzymał słowa – przyjechał i spotkał się z licznie przybyłą polską młodzieżą.
Z tą też młodzieżą wielokrotnie wyjeżdżałem na różnego rodzaju akcje, powiedziałbym rekreacyjne, którym zawsze towarzyszyła jednak modlitwa. Mam tu na myśli wyprawy na obozy wędrowne w Góry Skaliste, wyprawy narciarskie, czy wyjazd na obóz na Alaskę. Podczas takich wyjazdów przebywa się z młodzieżą praktycznie 24 godziny na dobę, przez kilkanaście dni. Daje to okazję do osobistych rozmów, a niekiedy nawet do spowiedzi po wielu latach. Mogę powiedzieć, że jeszcze dzisiaj jest wiele takich domów w Stanach Zjednoczonych, gdzie mógłbym powiedzieć „przyjechałem” i na pewno wiele osób bardzo by się z tego powodu ucieszyło. Zostawiłem tam wielu zaprzyjaźnionych ludzi, z niektórymi do dziś utrzymuję ożywiony kontakt.
MK: Chciałbym zapytać o Księdza zainteresowania naukowe. Podejmuje Ksiądz w swoich pracach tematykę ekologii, kwestię zmian klimatycznych, rolę religii w walce o czystość środowiska. Skąd księdza zainteresowanie?
RS: Zainteresowanie… W tej chwili nawet nie potrafiłbym przywołać w pamięci skąd mi się to wzięło. Musiałem trafić na jakąś książkę czy artykuł, który mnie zainspirował. A potem zacząłem się wgłębiać w to zagadnienie, aż przekonałem się, że jest to interesująca kwestia i niemal zupełnie pomijana w refleksji naukowej.
MK: Dlaczego warto się tym zajmować, dlaczego Kościół powinien zajmować się takimi tematami?
RS: Dlatego, że Pan Bóg stworzył ziemię i powiedział, że mamy się nią zajmować. Jak się poczyta Księgę Rodzaju, szczególnie drugi opis o stworzeniu świata, to jest tam wyraźnie napisane, że mamy się opiekować ziemią, że mamy się o nią troszczyć. Druga rzecz: Kościół powinien angażować się w sprawę ochrony przyrody, dlatego, że jeśli ktoś czuje się Kościołem i słucha nauczania Ojca Świętego Benedykta XVI, a także Jana Pawła II, (chociaż Benedykt XVI mówi o tym wyraźniej) to ochronę przyrody należy łączyć z ochroną ubogich. Bo jeżeli szkodzimy przyrodzie to konsekwencje odbiją się przede wszystkim na najbiedniejszych. Bogaci, w odróżnieniu od ubogich, mogą sobie kupić filtry do wody i powietrza, skuteczne leki, zainstalować klimatyzację… Bogatych stać na butelkowaną wodę, która jest czystsza, na zdrową żywność… Biednych na to nie stać, a przecież zanieczyszczenia są w znacznej części konsekwencją działalności bogatych społeczeństw Zachodu. Czy to sprawiedliwe, żeby biedni płacili zdrowiem i życiem za luksusy i bogactwo zamożnych? Jeśli mówimy o miłości bliźniego, o czym chrześcijanie nie powinni zapominać, to troska o przyrodę jest z całą pewnością wyrazem miłości bliźniego.
A po drugie. Spójrzmy na rachunek sumienia, widać to szczególnie wyraźnie gdy robimy go przez pryzmat relacji, w jakie wchodzi chrześcijanin. Dziś mamy coraz większą świadomość, że nie wystarczy przemyśleć relacji ja – Pan Bóg, ja – drugi człowiek, ja – w stosunku do samego siebie. Oceniając swoje życie nie wolno nam pomijać relacji ja – świat, który mnie otacza. Gdybyśmy nie zwracali na to uwagi z całą pewnością popełnialibyśmy przynajmniej grzech zaniedbania.